Kuchnia polska
O tym, co gotowała Rzepicha i co szczególnie lubił Piast, nie wiemy nic dokładnego. Nasze wiadomości o początkach kuchni polskiej są znikome. Nikt nie pozbierał rozsianych po różnych, nie zawsze łatwo dostępnych źródłach licznych wzmianek czy informacji, by złożyć je w jako tako uporządkowaną całość.
Tradycje dawnej kuchni słowiańskiej najdłużej przetrwały na wsi, bowiem kultura ludowa jest prawdziwym rezerwatem tradycji narodowych. Nie mieliśmy jednak Kolberga kulinarnego, który zebrał by zarówno przepisy, jak i nazwy potraw ludowych i przekazał nam wiadomości o obrzędach i zwyczajach kulinarnych. Dziś kuchnia wiejska upodabnia się szybko do miejskiej, korzystając z tych samych, produkowanych przez przemysł spożywczy produktów. Tak więc bardzo już wątła nić słowiańskiej tradycji kulinarnej zerwie się niebawem ostatecznie.
O dawnej kuchni słowiańskiej i staropolskiej najwięcej dziś wiedzą nie kucharze, lecz… znawcy i badacze literatury staropolskiej, która kryje mnóstwo informacji cennych i autentycznych. Książki kucharskie pojawiły się u nas późno i najdawniejsze zostały dosłownie „zaczytane”, te zaś, które zachowały się, należą do białych kruków.
Początki naszej historii ozdabia blask dwóch uczt. Pierwszą wydał Piast z okazji postrzyżyn syna Ziemowita, drugą Bolesław Chrobry goszcząc w Gnieźnie cesarza Ottona III. Goście Piasta byli, jak i on sam, gospodarzami, a przyjęcie było skromne i serdeczne. Podobno biesiadę piastowską zaszczycili odwiedzinami dwaj aniołowie, którzy odwdzięczając się za gościnę, cudownie rozmnożyli i tak już zapewne obfite jadło. Legendę tę zanotował późniejszy kronikarz, ze względu na królewską karierę Piasta.
Uczta Chrobrego zdumiała przepychem całą ówczesną Europę. Nie wiemy, co jedli goście, wiemy natomiast, zarówno z kronik polskich jak i niemieckich, iż Chrobry z iście „polskim gestem”, wspaniale i arcyhojnie obdarował cesarza i jego liczną drużynę.
Zajrzyjmy do słowiańskiej spiżarni sprzed tysiąca lat. Była bogato zaopatrzona: różne kasze, mąka pszenna i żytnia, groch, bób, olej konopiany, mak, grzyby suszone (pewnie też i kiszone), wędzone mięso (wołowe i wieprzowe), starosłowiańskie wędliny, nabiał, miód pszczeli, cebrzyki piwa. Była też i marchew, cebula, ogórki i rzepa, z owoców zaś jabłka, śliwki, wiśnie i czereśnie, rzadziej gruszki. Lasy dostarczały w wielkiej obfitości jagód, rzeki zaś i jeziora — ryb. Oczywiście jest to spis niekompletny. Potrawy przyprawiano powszechnie solą, a korzenne przyprawy (pieprz, goździki, imbir i in.) nie należały chyba do rzadkości, bowiem przez ówczesną Polskę biegły liczne i ważne europejskie szlaki handlowe, a za „słowiańskie dolary”, czyli za bursztyn i futra (niestety i za… niewolników), można było przewożone tranzytem cudzoziemskie towary nabyć. Ani więc pod względem kulinarnym, ani też pod żadnym innym, nie byliśmy przed tysiacem lat barbarzyńcami.
Kuchnia ludowa była zdrowa i prosta, wykorzystująca plony pól, ogrodów, lasów i wód. Zły przykład przyszedł z góry. Uczta wydana przez Chrobrego, choć rozumiemy, iż był to typowy bankiet dyplomatyczny, celowo tak świetny i tak rozrzutny, nie pozostała bez wpływu na dalszy rozwój kuchni polskiej, znalazła naśladowców wśród lubiących gest możno-władców. Naśladowano nie tylko króla, ale i wystawność panującą na stołach cudzoziemskich. Zresztą właśnie cudzoziemcy nie zachwycali się polską magnacką kuchnią. Mówi o tym wyraźnie autor „Dworzanina polskiego”, Łukasz Górnicki (1527-1603): „Ganili naszy owe uczty wymyślone, gdzie każda potrawa z cukrem, bo słodkość prędko omierznie: bardziej chwalą ów obiad pospolicie, gdzie bywa to pierno (czyli pieprzno), to kwaśno, to z chrzanem, to z cebulą, a rzadko słodko, aby jedno przy drugim lepsze było; przeto każdy je z dobrym smakiem i onę kwaśność, rzecz tanią przy drugim lubi.”