Nestor polskiej literatury, Mikołaj Rej z Nagłowic, poświęca w swym sławnym dziele pt. „Żywot człowieka poczciwego” wiele uwagi sprawom kuchni. Rytm przemijających pór roku jest mu natchnieniem w układaniu przepisów, rad i zaleceń. Chwaląc wiejskie przysmaki gromi przepych (zwłaszcza ten nie dla podniebienia, lecz dla oka) panujący na stolach szlachty. Opisując dziwacznie przystrojone półmiski dodaje: „a potrawa w pośrzodku za dyjabła stoi (…) daleko by lepsza i smaczniejsza była, kiedy by ją z polewanego garnka ciepło na półmisek wyłożyć”.
W skromnych dworkach kuchnia była zdrowsza i smaczna, umiarkowanie przyprawiana korzeniami. Oto ulubione, skromne i swojskie potrawy staropolskie:
Dobry kapłon przed gody albo mięsopusty.
Schab karmnego wieprza tłusty.
Nie odrzucę wołowej pieczeni
Lub i skopowej w jesieni,
Lub z sałatą cielęcina, lub na powtórki
Przy sałacie i ogórki.
(Wespazjan Kochowski)
Tradycyjnymi świętami obżarstwa (do którego nasza szlachta wykazywała szczególną skłonność) były Boże Narodzenie i Wielkanoc. Cała uwaga skupiała się na jedzeniu i piciu, o „duchu” zaś zupełnie zapominano. Bawiący w Polsce nuncjusz papieski, Ruggieri (1565), notuje w „Relacjach nuncjuszów”, iż Polacy mało jedzą chleba i jarzyn, za to „jeden Polak zje mięsa za pięciu Włochów”. Krytykuje też pijaństwo polskie oraz nadużywanie przypraw. Istotnie, skłonność do nadmiernego spożycia mięsa pozostała naszą kulinarną wadą narodową. Nadmiar mięsa, sosów, kasz i… alkoholu sprzyjał powstawaniu skracających życie chorób.
Bardzo cenny dla poznania codziennej kuchni staropolskiej dokument stanowi umowa zawarta w 1638 r. przez szlachcica Drohojowskiego z burmistrzem bełżeckim, Nemoreckim, dotycząca wiktu dla dwóch synów i ich wychowawcy. Pan burmistrz zobowiązał się m. in. podawać swoim młodym stołownikom obiad składający się z czterech potraw: dwóch mięsnych (kapłon jeden na sześć osób, cielęciny spore sztuki, sztuka mięsa rosła i nie chuda) i dwóch „jarzynnych” (marchew albo rzepa na świeżym mięsie, kapusta kwaśna albo zielona, albo groch, wszystko na świeżej słoninie); sera do obiadu czy wieczerzy, ile zechcą; w niedzielę i święta piąta potrawa mięsna (gęś, kapłon, cielęcina albo wieprzowina); w uroczyste święto jeszcze coś nadto. Na wieczerzę trzy potrawy: mięsna, jarzynna (z „dostatnimi sztukami mięsa”) i kasza na mięsie omaszczonym dobrze. W środy, piątki i soboty na obiad po dwa dzwona ryb, jarzyna z masłem, jarzyna z nabiałem; na wieczerzę jajca smażone albo warzone, albo kiełbasę upiec, albo bigos usmażyć; śniadanie „wedle potrzeby”. Piwa do obiadu, do wieczerzy i między jednym i drugim -według pragnienia.
Był to w ówczesnym pojęciu „skromny” wikt dla młodych chłopców. Tatuś jadał, oczywiście, lepiej. Zapewne więc młodzi Drohojowscy wyrośli na tęgich obżartuchów, nie stroniących od kielicha.